2.Spotkanie z boginą
"Drogi Pamiętniku!
Udało mi się uciec! Ledwo, prawie mnie nakryli, ale się udało! Wreszcie dotknęłam trawy, poczułam zapach kwiatów! Jest niesamowicie! Tylko że zgubiłam gdzieś łuk i strzały... Chyba spadły, kiedy zjeżdżałam po linie. Ale nie wiem, czy dalej będzie tak świetnie, bo zaraz zajdzie słońce... Muszę zająć się rozpaleniem ogniska. Wymyśliłam, że prześpię się na jakimś drzewie. Odkryłam, że wspinaczka świetnie mi idzie, pomimo że nigdy nawet z bliska nie widziałam drzewa. Właśnie siedzę na jednym, w środku lasu. Nie jest zbyt wysokie, ale wygodne na pewno.
Ciągle przypomina mi się ta komnata... I nie daje mi to spokoju. Cały czas próbuję to rozgryźć."
Położyłam zeszyt na grubszej gałęzi, tak, że opierał się o drugą, i ułożyłam się wygodnie pomiędzy dwoma gałęziami.
"Ognisko rozpalę później"-Pomyślałam. Ten dzień był taki niesamowity. Wreszcie mi się udało. Właśnie spełniłam moje największe marzenie. Niesamowite uczucie.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos jakiejś kobiety. Był dźwięczny i melancholijny, aż przyjemnie się go słuchało.
-Widzę, że jednak ci się udało-powiedziała. Rozejrzałam się nerwowo, ale nikogo nie zobaczyłam.
-Tu, na górze.-Nade mną, na grubej gałęzi drzewa, siedziała oparta o pień dorosła, na oko 25-letnia kobieta, ubrana w krótką, zwiewną, białą suknię do kolan, szarą od brudu na końcach, i wysokie sandały. Przez ramię miała przełożony łuk i kołczan wypełniony strzałami. Gęste, czarne loki spięte były w luźny kok, a pojedyncze pasma opadały jej na ramiona. Dookoła niej wisiała lekka mgiełka, przez co nie widać było jej twarzy. W ręce trzymała nadgryzione, zielone jabłko.
-Kim jesteś?-Spytałam nieśmiało. Skądś ją kojarzyłam, jednak nie mogłam sobie przypomnieć skąd.
-No jak to, nie poznajesz mnie?-Odpowiedziała z lekkim wyrzutem w głosie.
-Chwila, nie, to niemożliwe!- powiedziałam- Przecież, bogowie...
-Nie istnieją?-przerwała mi.- Uważaj na to, co mówisz. Ja się tak nie przejmuję, ale inni...
-Artemida?-Spytałam. Dziwnie było patrzeć na kogoś, kto może być moim ulubionym z bogów. Odpowiedziała skinieniem głowy.
-Ale...Jak?
-Nie zadawaj więcej pytań, proszę.-Powiedziała, bawiąc się sztyletem wyciągniętym zza paska. Brzmiało to bardziej jak groźba.-Nie mamy wiele czasu. Słońce zaraz zajdzie, a ja muszę się wtedy zjawić na Olimpie. Przyszłam tu, bo mam dla ciebie kilka prezentów.
Powstrzymałam się od kolejnego "Jak?", próbując uwierzyć w to co zobaczyłam. Tuż obok siedziała najprawdziwsza Artemida, bogini łowów, i właśnie zamierzała mi coś podarować. Po dłuższej chwili otrząsnęłam się z szoku i pomyślałam, że wobec bogini trzeba zachowywać się z szacunkiem.
Nagle jabłko zmieniło się w torbę, z której Artemis wyciągnęła dość grubą, średniej wielkości książkę, coś podobnego do kompasu zrobionego ze srebra, mały flakonik wypełniony fioletową cieczą i łuk. Najwspanialszy, jaki kiedykolwiek widziałam. Cały lśnił srebrem, a boki i końce były naostrzone. Wyglądał jak srebrny kwiat, którego liście, ostro zakończone, rozchodziły się na boki. Po środku znajdował się uchwyt, który sprawiał wrażenie, jakby ktoś położył na sobie mnóstwo srebrnych pierścieni.
-Niesamowite...-Wydusiłam z siebie po chwili.
-Piękny, prawda?-powiedziała bogini.-To dzieło samego Hefajstosa. Potrafi ustrzelić zwierzę z odległości większej, niż droga, którą już przeszłaś. Używaj go mądrze.
Po chwili zastanowienia dodała:
-Nie wierz w nic, tylko prawdę.
Po czym rozwiała się, jak mgła. Wciąż byłam zszokowana po spotkaniu z boginią.
W rękach ściskałam książkę, kompas,flakonik i piękny, srebrny łuk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz