♥
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej!
Dziś PSów nie ma (Już nikt mnie nie kocha *chlip* :( )
Przez weekend siedziałam na tyłku, czytałam Percyego Jacksona i jadłam grzybową. A i jeszcze robiłam zdjęcia, m.in. to na górze, jest jednym z najbardziej zarąbistych (jak to się odmienia? Najzarąbiściejsze? XD)
Ale teraz, opowiadanie, rozdział 1.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
1.Zwiewam z pałacu
"
Drogi pamiętniku!
Dopiero zaczęłam pisać, i chyba najpierw muszę się przedstawić. Tak na wstępie, to cudem udało mi się zwinąć ten zeszyt. Więc jestem Diana, co jest największym szczęściem w moim życiu : Lubię moje imię. No bo grecka Artemida to Rzymska Diana, a moją ulubioną boginią jest właśnie ona. A teraz gorsza część: mieszkam w pałacu, co nie byłoby takie złe, gdyby tylko pozwolili mi chociaż raz wyjść na świat. Ale nie, ja muszę kisić się na swoim piętrze, z jedynym miejscem, które chociaż przypomina podwórko : balkonem, na którym przesiaduję całe dnie, jeśli akurat nie próbuję uciec, albo nie zjeżdżam po poręczy schodów łączących wszystkie piętra. Mówię ci, Bomba! Poza mną nie ma w tej noże nikogo, oprócz kucharek, służących i ochrony, a w tym mojego osobistego ochroniarza, Willa... ♥ Ale pomimo że jest uroczy, przystojny, miły wysoki.... A, pomimo tego nie może nawet ze mną gadać. Raz jak z nim gadałam to biedaka tak sprali... Bo on właściwie jest tylko o rok starszy ode mnie, ma 17 lat. A sytułacja w pałacu wygląda tak: drzwi zaryglowane, w oknach kraty, więzienie po prostu. Teraz siedzę na balkonie, zwiszając nogi przez balustradę."
Odłożyłam zeszyt i pióro na bok, po czym pogrążyłam się w marzeniach. Z transu wyrwał mnie sztucznie pogrubiony głos Will'a:
-Jak się czujesz, księżniczko?-powiedział-Wszystko w porządku?
-Hmm... Tak, tak.- odpowiedziałam smętnym głosem. Nic nie było w porządku. Miałam dość tego miejsca. Od 16 lat tkwię tu jak jakiś więzień. Nagle w głowie zaświtał mi pewien pomysł....
Tak, tak, ale... A, dobra, ...-Mruczałam pod nosem- To ma szansę się udać!
Nie zauważyłam nawet, że Will poszedł do swojego mini-pokoiku, uprzednio kłaniając się w pas i mrucząć coś pod nosem. Trudno. Dobra, dziś jest dziś, jutro niepewne -powtórzyłam w myślach moje ulubione, głupie powiedzonko. Kiedyś przekręciłam jakieś powiedzenie usłyszane w radiu, i z tego się to wzięło.
Zgrabnym skokiem przeleciałam nad barierką, po czym mocno się jej złapałam. Na razie wszystko idzie dobrze, ale teraz będzie trudniej. Oparłam się o ścianę budynku. Stałam na wąskim parapecie oparta o ścianę, rękami dotykając okien. Pode mną ziała bezdenna przepaść, bo oprócz tego, że pałac miał ze 40 pięter, to jeszcze stał na szczycie sporej góry. Moje stopy ledwo mieściły się na wystającym marmurze. W myślach powtarzałam sobie "tylko nie patrz w dół", ale to nic nie dawało. Słyszałam bicie własnego serca, głośniejsze i szybsze niż zwykle, wiatr szumiący w uszach i cichy śpiew pojedyńczych ptaków, mieszkających na tych wysokościach. Spojrzałam na drugi balkon. Dzieliło mnie od niego jakieś 5 metrów. Nogi potwornie mi się trzęsły. "Uspokój się, dasz radę."-pomyślałam. Ostrożnie posunęłam nogę w bok, o jakieś 30 cm. Dostawiłam do niej drugą. Oddychałam szybciej niż zwykle, a w głowie miałam pustkę. Jedyne o czym myślałam, to żeby nie spaść. Po trzech metrach nie wytrzymałam, i zamknęłam oczy. Kolejne dwa metry przeszłam bez problemu. Odetchnęłam z ulgą. Kiedy pokonałam ten dystans, kurczowo złapałam się barierki i szybko nad nią przeszłam. Miała jakieś pół metra, trochę wyższa od mojej.
Podeszłam do wielkich, złotych, dwuskrzydłowych drzwi i lekko je popchnęłam. Nie poruszyły się nawet o milimetr. Zaczęłam popychać je z całej siły. Powoli, ospale zaczęły posuwać się do środka. Z każdą chwilą widziałam coraz więcej z wnętrza. Pierwsze co udało mi się zobaczyć to kurz. Wszystko było pokryte kurzem. Potem zobaczyłam okna, bez szyb, takie jak w arabskich pałacach. Padające przez nie ukośne strumienie światła rozjaśniały nieco pokój. W świetle widać było drobinki światła unoszące się w powietrzu. Stały tam drewniane stoły z ozdobnymi, rzeźbionymi nogami, kredensy z pokaźnymi wystawami porcelany, oblepionej pajęczyną, wielkie szafy, półki zastawione milionami modeli statków, globusów i papieru zwiniętego w rulon, a na samym środku, na dość dużym podwyższeniu stał tron, cały ze złota. Dookoła niego porozrzucane były jakieś materiały. Nie był on jakiś szczególnie ozdobiony.
Sam pokój sprawiał upiorne wrażenie, jednak najstraszniejsze było to, co zobaczyłam na tronie: Siedział tam szkielet. W koronie, całej ze złota. Wzdrygnęłam się. Ale że kościotrupów nie boję się aż tak bardzo jak wysokości, a za sobą miałam przejście wiele tysięcy metrów nad ziemią, spokojnie podeszłam do tronu. Po drodze przejechałam palcami po stole, zmiatając grubą warstwę kurzu. Dotknęłam pozłacanego kantu stołu. Wyglądał, jakby ktoś lekko pokropił go złotą farbą, ale był zimny i twardy w dotyku, jak złoto. Po co ktoś miałby marnować farbę na jeden kant stołu? Z resztą, nieważne. Podeszłam do tronu, i stanęłam przodem do trupa, jakbym patrzyła mu prosto w twarz. Wydawał się uginać pod ciężarem korony. Przyjrzałam się koronie. Nic specjalnego, zwykła, zazębiona na końcu. Przynajmniej wiem, że to mężczyzna, bo kobieta miałaby diadem. Ale po chwili moją uwagę przyciągnął mały szczegół. Tuż pod koroną, czaszka szkieletu była.... Złota. Zupęłnie jak stół.
Coś mi tu nie pasowało.
Omiotłam wzrokiem meble. Każdy z nich był tak samo lekko pozłacany. I muszę przyznać, zaczęłam się trochę bać. "O co w tym chodzi?"-pomyślałam.
Nagle usłyszałam Willa.
-Diana?! Gdzie jesteś?! Diana!!!-Krzyczał.Ba! Wręcz darł się na całe gardło. W jego głosie słychać było niepokój.
Nie miałam już czasu. Przypomniałam sobie plan. Okno było tam, gdzie miało być, a z góry zwisała długa lina. Bez wahania wspięłam się na górę materiału, podciągnęłam się do parapetu i usiadłam na nim. Z tej strony widziałam pod sobą ogrody pałacu, a za nimi ostre pochylenie w dół, i zielone, soczyste pola i lasy.
-Dianaaa!! Proszę, pokarz się!!! -krzyczał mój ochroniarz.
Od wolności dzielił mnie już tylko jeden ruch : wystarczy, że zjadę po tej linie na sam dół. A jednak się wahałam. Szybko złapałam łuk i kołczan strzał, założyłam go na ramię, po czym chwyciłam linę i zjechałam po niej na sam dół.
Wylądowałam ciężko na ziemi.